- A tak w ogóle to kto cię tak urządził? - zapytałem, a smok drgnął niespokojnie, widocznie musiał się nad czymś zastanawiać.
- Trudno mi powiedzieć co to było, zwyczajnie odpoczywałem w niższych częściach gór gdy nagle coś rzuciło się na mnie i oślepiło, potem starłem się bronić po omacku, ale nie byłem w stanie, nie jestem już tak młody jak kiedyś... - westchnął po czym znów położył łeb na ziemi. Jego rany widocznie były ciężkie, ale nie śmiertelne, choć zapach śmierci lekko się od niego unosił, gdy nagle smok podskoczył na równe łapy wytrącając mnie z równowagi. Nie wiedziałem co się dzieje więc szybko odskoczyłem do tyłu aby stanąć tuż obok Ari. Smok w tym samym czasie podskoczył parę razy machając głową na boki rycząc przeraźliwie po czym z całej siły zamachnął się się głową i parę razy uderzył głową o pobliskie drzewo łamiąc je, a następnie zrobił to samo ze skałą. Oboje z waderą byliśmy w sporym szoku i nie byliśmy wstanie nic zrobić. Zbyt martwiłem się o zdrowie mojej przyjaciółki niż o tego gada, który nagle wciągu sekund postradał zmysły, więc jak najszybciej zabrałem ją stamtąd używając przy okazji na smoku mojej drugiej mocy, przynajmniej dzięki temu zginie szybciej. Bez wymiany nawet słowa oddaliliśmy się stamtąd jak najdalej w nieznanym nam kierunku. W ciszy szliśmy sporo czasu, trudno powiedzieć czemu wadera się nie odzywała, ale sam też nie miałem zamiaru tego przerwać. Nagle usłyszeliśmy przed nami huk i ruszyliśmy biegiem w tamto miejsce gdy zauważyłem, że wadera widocznie jest "zaznaczona śmiercią" przez co gwałtownie się zatrzymałem, a Ari zrobiła to samo. Wtedy właśnie zauważyliśmy armię węży poruszających się na czterech łapach. Nie było ich strasznie dużo, ale i tak była to konkretna liczba. Jednak któryś z węży wyraźnie nas zauważył gdyż po chwili w naszym kierunku posypała się lawina strzał. Na szczęście zdążyliśmy się nachylić, jednak gdy się odwróciłem do Ari żeby zobaczyć czy wszystko gra zauważyłem, że jedna ze strzał trafiła ją w bark, a z rany zaczęła płynąć dziwna, jaskrawa ciecz. Cholera, strzałą musiała być zatruta! Zanim zdążyłem choćby zareagować wadera leżała już na ziemi martwa. Nie myśląc nad tym co się może stać wyskoczyłem zza krzaków tuż przed armię i użyłem swojej mocy. Na wszystkich. Oczywiście użycie takiej ilości mocy na raz wiązało się z jednym - za śmiercią. Najzabawniejsze było to, że jakoś się tym nie przejąłem, wydawało mi się, że nie jest to koniec, a dopiero początek. Ostatnie co zobaczyłem to przewracjące się węże,a następnie już tylko ciemność...
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz