Leniwie podniosłam się, ziewając aż trzy razy. Mimo zachwiania się to na prawo, to na lewo, utrzymałam równowagę i radośnie podreptałam do niewielkiego otworu w norze, prowadzącego na zewnątrz. Skraj lasu za niewielką norą szumiał łagodnie, zaś trawa na polanie tuż przed mną huśtała się spokojnie pod wpływem delikatnego wiaterku. Wciągnęłam powietrze do nosa, by zwęszyć jakiś ślad Zagajki - była niedaleko, zapewne na polowaniu, bądź przy strumieniu.
Ostrożnie rozejrzałam się w około, a gdy stwierdziłam, że nikogo obcego nie ma, ruszyłam truchtem do niewielkiej rzeczki płynącej kilkanaście metrów dalej, w lesie.
Węsząc głęboko, zdałam sobie sprawę, że Zagajka faktycznie tutaj była, lecz już pewien czas temu odeszła. Napiłam się szybko i pogodnie ruszyłam za jej zapachem. Idąc skupiona z nosem przy ziemi, merdałam ogonem lekko na boki czując coraz wyraźniejszy zapach. Nagle, niespodziewanie uderzyłam w coś twardego, lecz pokrytego puchatą sierścią. To była łapa Zagajki. Wadera instynktownie obróciła się w moją stronę z głuchym warkotem, jeżąc futro na karku i kuląc uszy. Usiadłam z uśmiechem.
- Oh to Ty mała. - westchnęła wadera, kręcąc głową z uśmiechem. - Co tu robisz?
- Szukałam Cię! Słońce już dawno wstało, miałam siedzieć w jaskini i się nudzić? - odparłam radośnie. Zagajka pokręciła głową z rezygnacją.
- Lato. W tutejszej okolicy zwierzyny łownej jest naprawdę niewiele, szczególnie w gorące dni. - westchnęła, a w jej głosie słychać było obawę. - Złapałam dziś nam jedynie jednego, młodego królika.
- Mniam! - odparłam, podskakując. Nie zdawałam sobie w tedy sprawy, że obawy Zagajki są poważniejsze niż mi się wydaje. Zwierzyna nie przyjdzie za dzień, za dwa. Jadłyśmy coraz mniej z dnia na dzień, a brązowa wadera coraz częściej wydawała się być zaniepokojona i kompletnie przybita. Moje myśli krążyły wokół stad wilków w których każdy był najedzony i zadowolony. Nie mogłyśmy także do jakiegoś dołączyć? "A może Zagajka boi się, że nie będę chciała?" - pomyślałam.
Wróciłyśmy przed norę w milczeniu, a gdy grubsza wadera położyła przed mną zdobycz, spojrzałam na nią, choć głód sprawiał, że miałam ochotę pochłonąć całego królika na raz. Westchnęłam i z uśmiechem zamerdałam ogonem.
- Zaczęłam się zastanawiać, czy nie będziemy szczęśliwsze w watasze! - odparłam pewnie do Zagajki. Samica przeszyła mnie wzrokiem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widziałam. Strach? Wściekłość? Nie miałam pojęcia, lecz aż skuliłam się od niego.
- Nie ma takiej opcji, abym dołączyła do jakiegokolwiek stada wilków. - burknęła niemiło, lecz po chwili jej oczy błysnęły. - Ale Ty owszem. Potrzebujesz stada, prawdziwej rodziny.
- Ale.. - zaczęłam, wstając. Wadera przerwała mi.
- Nie. To będzie dla Ciebie najlepsze. - uśmiechnęła się ciepło. - Tutaj nie jestem pewna każdego kolejnego dnia naszego życia. To, czego miałam Cię nauczyć, nauczyłam już dawno. Wierzę, że poradzisz sobie.
- To miłe, że tak uważasz. Ale skąd będę miała pewność, że u Ciebie wszystko w porządku? - wymawiając te słowa, poczułam jak cała drżę, a głos niekontrolowanie złamał mi się.
- Wiesz, jak wygląda niebo nocom. Tutaj nie jest na tyle bezpiecznie, by je podziwiać, lecz w sforze będzie. Gwiazdy Ci powiedzą, gdy będzie u mnie najlepiej jak być może. Wcześniej będzie tak samo jak jest teraz, a niebo pozostanie nocami bez zmian. Wypatruj nocy, podczas której każda z gwiazd, nawet ta najmniejsza, zaświeci najmocniej jak potrafi. Uśmiechnij się w tedy i wiedz, że jestem w miejscu, gdzie będzie mi najlepiej. - odparła spokojnym tonem. Nie wiedziałam do końca o czym wadera mówi, lecz przytaknęłam i w milczeniu zjadłam swoją część królika. Czułam radosne podniecenie na myśl, że mogę poznać nowe wilki i kto wie - może nawet i w moim wieku?
Resztę dnia dreptałam nerwowo w tę i wew tę, od czasu do czasu liżąc nerwowo futro na klatce piersiowej. Na poszukiwanie wybranej przez waderę watahy, wraz z Zagajką miałyśmy wyruszyć tuż o świcie. Nie mogąc się doczekać, kręciłam się z boku na bok, a jakakolwiek myśl o śnie nie potrafiła przejść mi przez głowę. W końcu zasnęłam, księżyc był w tedy już od dłuższego czasu w górze. Czas przed zaśnięciem mijał mi nieubłaganie powoli, a przez całe ciało co chwilę przechodziły radosne dreszcze, pełne ekscytacji.
Zbudziła mnie Zagajka, szturchając łagodnie. Przygotowała mi świeżego, niewielkiego drozda na śniadanie, którego schrupałam ze smakiem, po czym pełna gotowości i determinacji, dumnie wyruszyłam z jaskini.
Nasza wędrówka trwała cały dzień, nie raz brązowa wadera pytała mnie czy nie chciałabym przystanąć na chwilę, odpocząć. Polemizowałam i dalej dumnie kroczyłam przed siebie, choć łapy zaczynały powoli łapać skurcze z bólu, spowodowanego całodobowym marszem przez lasy i stepy. W końcu poczułam ostry, niebywale wyraźny zapach kilku wilków. Podskoczyłam radośnie, zapominając o zmęczeniu, głodzie jak i bólu. Zagajka na ten widok uśmiechnęła się.
- Jesteśmy blisko terenów Watahy Najskrytszych Marzeń. - odparła łagodnym tonem. Poczułam jak uczucie obawy oraz troski o waderę napłynęło na mnie z niebywale okrutną siłą. Czy poradzę sobie bez Zagajki? Czy będę za nią tęsknić? A co jeśli... to ona za mną? Otrząsnęłam się gwałtownie, liżąc nerwowo pysk. Brązowo futra samica spojrzała na mnie z obawą. - Wszystko dobrze?
- Tak. - odparłam odważnie i szybko, by przypadkiem nie zmienić zdania, czy nawet tonu głosu. Zagajka uśmiechnęła się.
- Tutaj będę musiała Cię zostawić. Zmierzaj przed siebie, za zapachem wilków z watahy. Uważaj, w okolicy wyczuwam także inne psowate, lecz ich zapach jest zacznie bardziej cierpki niż owych wilków Watahy Najskrytszych Marzeń. - pouczyła. Otarłam wdzięcznie pysk o jej puchate futro, polizałam ostatni raz i radosnym galopem ruszyłam w kierunku wnętrza terytorium tutejszej watahy.
Węsząc ze skupieniem natrafiłam na przyjemny trop trzech młodych wilków. Im bliżej nich byłam, tym bardziej czułam, że jeden z nich jest znacznie bliżej niż kolejne dwa. Wyczułam, że są młodsze niż myślałam, a ich rola w watasze jest ważniejsza niż zwykłego wilka. Stanęłam jak wryta, łapiąc po raz ostatni woń młodego samca. "Dzieci pary beta! " - pomyślałam gwałtownie.
Niestety, na ucieczkę i poszukiwanie innego tropu było już za późno. Biało-niebieski, puchaty samiec, mniej więcej mojego wzrostu, wpatrywał się właśnie swymi niebieskimi oczami na mnie. Choć jego ogon drżał radośnie na boki, wydawał się być naprawdę zdziwiony moją obecnością tutaj. Nie wiedząc na bardzo co robić, położyłam się z głową opartą o ziemię, ukazując kompletną uległość i wymruczałam ciche, pełne pokory...
- Dzień dobry? - ...uśmiechając się. Zdałam sobie sprawę, że w moim głosie była nuta radości, którą samczyk ewidentnie usłyszał, ponieważ uśmiechnął się lekko i wydawał się już niemal stawiać krok w moją stronę.
Hinata? :3
1120 słów UwU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz