- A więc... nie pamiętasz jak się tutaj znalazłaś? - zapytałam miło, pochylając się do Ruby, ocieplającej się w szaliku.
- Nie.. - pokręciła kotowata na prawo, a potem na lewo. I znowu, i znowu...
Postanowiliśmy zabrać Ruby ze sobą, idąc ku szczytowi gór. Lwiczka leżała wtulona w szalik Brego na moich plecach. Z rozmowy z małą dowiedzieliśmy się niewiele; jej matka zwała się Woseba, była mniej więcej wielkości Brego, miła i płowa. Prawie jak większość lwów, pomijając cechę "miła". Ruby niestety nie pamiętała jak znalazła się w połowie drogi do szczytu góry, ani gdzie mieszkała. Starałam się ją rozweselić, lecz z każdym kwadransem wydawała się być coraz bardziej zaniepokojona i stęskniona za domem. W pewnej chwili zasnęła.
- Brego, jak myślisz, zgubiła się czy została porzucona? - zapytałam cicho, by nie zbudzić Ruby.
- Nie mam bladego pojęcia. - westchnął, patrząc czule na kulkę owiniętą w jego szalik.
- A może należy do jakiś wędrownych lwów, które tak jak my zmierzają ku szczytowi? - rzuciłam raźnie, snując rozmyślenia jak lwiątko mogło się znaleźć w górach, w zimę.
188 słów
< Brego? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz