- Uciekaj. - warknąłem cicho do Kangi'ego. Młody samiec przez chwilę wydawał się wahać, lecz po sekundzie rozpoczął ucieczkę, tak jak mu kazałem. Sam rzuciłem się na okropne, spore stworzenia. Robiłem wiele uników, praktycznie nie mogąc zadawać ciosów. Gdy już się udawało, zdałem sobie sprawę, że ogary mają za grubą skórę, bym w pojedynkę dał radę. Kątem oka zacząłem szukać szczenięcia, wciąż skupiając się na piekielnych bezmózgach. Rozpocząłem ucieczkę. Dwa z nich zaatakowały siebie nawzajem chcąc zranić mnie, a więc dalej toczyły bitwę za areną, zaś trzy podążały mym śladem. Dwa udało mi się zgubić po paru minutach zaś jeden, najszybszy, dalej mnie gonił. W pewnej chwili stojąc pod ścianą skał odkryłem, że nie mam już jak uciec, a sił na walkę mi brakowało. Zamknąłem oczy i stanąłem z wysoko uniesioną głową przed stworzeniem, które już wręcz rzucało się na mnie. Ku mojemu zdziwieniu nic się nie wydarzyło. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że piekielny ogar leży tuż przed mną, a na nim stoi Kangi.
- Mały! - krzyknąłem i skoczyłem na martwe stworzenie. Młody samiec zachwiał się i gdybym go nie podparł to by upadł. - To Twoja sprawka?
- Tak. - odpowiedział łamiącym się głosem.
- Dziękuję. - westchnąłem. Kangi uśmiechnął się lekko, po czym stracił przytomność. Przeniosłem go do jaskini i położyłem się obok w wyczekiwaniu aż odpocznie. Przygotowałem dla niego wodę i pożywienie. Biedny, musiał stracić bardzo dużo energii.
Westchnąłem raz jeszcze. Kangi uratował mi życie.
269 słów
< Kangi? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz