17 stycznia 2019

Od Guree - Quest nr. 4

Zbudził mnie poranny, chłodny powiew wiatru. Słońce dopiero wschodziło, lecz już można było stwierdzić, iż dzień będzie bardzo mroźny. Choć próbowałem ponownie zasnąć, nie potrafiłem. Przypływ energii, jaki odczułem podczas wcześniejszego przebudzenia, był na tyle silny, że po prostu musiałem wstać i wybrać się na obchód. Uznałem, że wybranie się na zachodnią granicę będzie właściwą decyzją, ponieważ dawno mnie tam nie było.
Droga mijała mi przyjemnie i sprawnie, mimo szczypiącego w nos i oczy mrozu. Na miejscu odkryłem, że nic ciekawego się tutaj nie dzieje, a więc wataha jest bezpieczna. Nic nie groziło ani alfie, ani szczeniętom, ani Hanako...
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, gdy już praktycznie zawracałem w stronę z której przyszedłem, do mojego zmarzniętego nosa dotarł ostry, skądś już mi znany zapach. Otrząsłem głową.
- O nie.. to niemożliwe. - powiedziałem sam do siebie, po czym gwałtownie ruszyłem za zapachem z nadzieją, że jego źródło oddaliło się od terenów watahy. Niestety, z każdym metrem intensywność woni ludzkiej się nasilała.
Ludzi kojarzyłem jako złych, dwunogich istot, które pragną potępienia wilków, choć sami mają zwierzęta, które nas przypominają, lecz są znacznie głupsze.
Przystanąłem, zaczajony w krzakach. Na kilka kroków przed mną chodziło w tę i z powrotem ludzkie szczenię. Zjeżyłem sierść. Z tym miniaturowym zabójcą nie było nikogo dorosłego, nawet w pobliżu nikt się nie kręcił. Przekręciłem lekko głową. Od niewielkiej istoty biło poczucie strachu oraz głębokiej rozpaczy. Samo wydawało dźwięki przypominające piszczenie porzuconego szczenięcia. Po dość długim namyśle, postanowiłem podejść do dzieciaka. Oczywiście gdy tylko wynurzyłem ostrożnie głowę z krzaków, ten zamilkł i wytrzeszczył oczy. Bał się. Westchnąłem ciężko, po czym bez pośpiechu wynurzyłem się cały zza krzewów. Ludzkie szczenię zdawało się zejść na zawał, co sprawiło iż się pod nosem zaśmiałem. Stanąłem tuż przed nim, patrząc z góry i czekając na reakcję, a ten zaś zrobił coś czego się nie spodziewałem. Otóż, ten dzieciak dotknął mojego futra. Tak po prostu. Przejechał po nim swą miniaturową ręką. Przez chwilę planowałem warknąć, lecz ostatecznie powstrzymałem się. Fakt, iż dzieciak nie obawiał się mnie aż tak mocno jak by mógł był dla mnie dość korzystny. Zdawałem sobie sprawę, że gdy wataha wytropi ludzkie szczenię, to je dorwie i nic z niego nie zostanie. Gorzej gdyby ktoś go szukał. W tedy zabójcy wilków mogliby wtargnąć na nasze terytorium. Poczułem niesmak całą sytuacją.
Popchnąłem dzieciaka do przodu. Dobrze wiedziałem gdzie znajduje się najbliższa osada ludzka, ponieważ uciekałem przed ludźmi tamtędy. Chwile trwało nim dzieciak ogarnął, że ma za mną podążać. Był bardzo młody i nie raz się wywracał.
***
Cała wędrówka trwała około dwóch dni. Upolowałem królika, którym oczywiście musiałem się podzielić z czarnowłosym (jak się okazało) chłopcem. Surowy królik nie smakował mu chyba za bardzo...
Gdy dotarliśmy nieco bliżej osady, a ludzi było widać na horyzoncie, warknąłem stanowczo. U dziecka pojawił się strach, więc powtórzyłem czynność. Nie mogłem pozwolić by zapamiętał iż wilki są przyjazne. Warknąłem po raz trzeci, na tyle głośno by ludzie usłyszeli. Do mych uszu dobiegły krzyki w języku jakiego nie znałem, dzieciak zaczął płakać a na mnie biegła dwójka potężnych zabójców. Jeden z nich dostrzegł dziecię i został z nim, drugi zaś gonił za mną pewien szmat drogi. Uciekłem ile sił w łapach w stronę przeciwną do terenów watahy, a gdy ludzie odpuścili, postanowiłem wracać naokoło. Po kolejnych dwóch dniach wędrówki cały skonany znalazłem się w ubłaganym domu, gdzie Shi na kolejny dzień zadał mi patrol południowych granic watahy... dzięki, dowódco.

559 słów

QUEST ZALICZONY/RED

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz