Historia sprzed adopcji szczeniąt:
Chodziłam sobie bez żadnego celu po naszych jakże wdzięcznych terenach gdy mój brzuch zaczął burczeć. Nie śmiejcie się ze mnie, ale przestraszyłam się nie na żarty, dosłownie podskoczyłam jak zlękniony kociak... Dobrze że byłam na otwartej przestrzeni bo kto wie czy nie walnęłabym się o sufit w jaskini. Zaczęłam się rozglądać czy na pewno nikt nie widział tego zajścia. W oddali widać było tylko samicę bawiącą się z Kangim i jego przyjaciółką.
- Możecie w końcu przestać robić mi te psikusy?! - krzyknęła widocznie już tracąc siły.
Młode bywają czasami rzeczywiście nieznośne, a ona musiała spędzić z nimi już wiele czasu bo była chodzącą bombą. Nie, pewnie nie prawda...po prostu tak mi się zdawało.
- O Yuki! - usłyszałam głos Kangi'ego.
Od razu zaczęłam iść w tamtą stronę.
- O hej, mam bardzo pilna sprawę...mogłabyś się nimi zająć. Kan dużo o Tobie opowiadał. - podbiegła do mnie wadera po czym zaczęła prosić mnie o przysługę.
- Ehh, nie ma sprawy. - powiedziałam.
I tak nie miałam nic lepszego do roboty, wadera podziękowała mi a ja bardzo dobrze bawiłam się w towarzystwie dwóch szczeniaczków. Najpierw bawiliśmy się w chowanego, za nic nie mogłam znaleźć tego małego uparciucha Kan'a . Na szczęście waderka mi pomogła, gdyby nie to w życiu bym go tam nie znalazła. Wyobraźcie sobie że schował się w mojej jaskini! Po jakimś czasie poprosiły mnie byśmy poszli na polowanie, krótka nauka i nieźle im poszło.
- O tutaj jesteście. - zawołała wadera.- Dziękuję że tak dobrze się nimi zajęłaś, jak Ty sobie z nimi poradziłaś. - zapytała jakby z podziwem.
- Sama nie wiem, już tak mam...-wyszeptałam.
Pożegnałam ich i poszłam do serca mglistego lasu, może ktoś potrzebował mojej pomocy.
272 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz