No nieźle, berek śmierci (jak napisał ktoś na czacie, chyba Red) tego się kurde nie spodziewałem. Ale i tutaj wystarczyła prosta strategia, przyznam się że nie czułem już strachu przed konsekwencjami bo bardziej bałem się o stan zdrowia Joe niż o to. Teraz mogłem szybować z ponad-świetlną szybkością, lub po prostu niespodziewanie się ,,zgubić''. Widziałem ją za sobą, nie wiem jakim cudem tak naprawdę leciała bo nie zwróciłem na to uwagi, ale była kawałek od mojej osoby. A że byłem dość wielki, nie łatwo było mi się gdzieś ukryć. Oooo nie, nie chciałem się chować jak jakiś tchórz, to bardziej odwrót taktyczny w którym będę mógł zyskać czas na zrekompensowanie Joe tej akcji. Mogłem przewidzieć właściwie co się stanie, ale poszedłem na żywioł, tak żywioł wody.
- Widzimy się jutro! W końcu masz coś do załatwienia!- krzyknąłem po czym stałem się niewidzialny.
Dziękuję czarnej magii że takie coś istnieje, bo bez tego taki wielkolud jak ja...nie miałby drogi ucieczki. Najgorsze jest to że nie wiem czy Joena usłyszała mój krzyk, niby nie była tak daleko ale wiał dość mocny wiatr. By przypadkiem mnie nie znalazła wylądowałem na ziemi, przez chwile kompletnie nie wiedząc gdzie jestem. Teraz potrzebowałem planu, musiałem i stwierdzić czy Alfa przestała się mną przejmować no i przyrządzić małą rekompensatę.
* Po tym co miałem zrobić i na dzień drugi*
Wstałem bardzo wcześniej, wczoraj wieczorem już obmyśliłem swój plan działania. Przekonałem się że ma jeszcze mniej czasu niż myślałem...wczoraj dostała od mojej osoby łosia (ale co to za wyczyn?) to może kapnie się kto podrzucił jej co innego do żarełka na śniadanie. Kiedy wyszedłem ze swojej jaskini było jeszcze ciemno, to może utrudnić mi polowanie. Właściwie...mógłbym troszkę zmienić pogodę, w końcu dzisiaj ma padać. Ziewnąłem przeciągle i zacząłem się rozciągać, po czym wzbiłem się w powietrze by rozprostować skrzydła. Będąc dość wysoko widziałem naprawdę mało, lecz słyszałem nie jedno... Piekielne syczenie dochodzące z lasu, chyba wiedziałem co za zawierzę wydaje taki dźwięk. Gdy wylądowałem okazało się iż miałem rację, to wąż ...jest ich tutaj dość dużo. Spożywał właśnie jednorożna, no chyba jakieś jaja...
- Myślisz że jak zjesz jednorożca to będziesz ładniejszy? - zaśmiałem się prowokując węża.
Coś czuję że dzisiaj Alfa dostanie na śniadanie coś rzeczywiście większego, tylko będę miał mały problem.
- Sssssss
- Fajne imię...lecz mało barwne. - dalej żartowałem.
I to właśnie wpędziło mnie w tarapaty, wąż ruszył na mnie zdecydowanie. Wzbiłem się w powietrze i zacząłem wysilać moją mózgownicę....A gdyby tak powitać go bardziej uroczyście, piorunująco? Użyłem swojej mocy , wywołałem sporą burzę i uderzyłem piorunem w tego gagatka. Nie sądziłem że są tak mało odporne na elektryczność padł za jednym strzałem.
- No to będzie potrawka z węża. - byłem z siebie dumny.
Najgorzej przenieść to coś do jaskini...a nie... wystarczy czarna magia. Dzięki mocy przeniosłem węża do jaskini, przynajmniej tę cześć jadalną ,nie trującą. Kiedy tak liznąłem sobie niechcący parę razy poczułem naprawdę dobrze upieczoną potrawę. Hmm może jakieś kwiaty do tego? Tylko...skąd ja wezmę kwiaty? Znów moja moc się przydała, co ja bym bez niej zrobił. Szybko polazłem pod jaskinię Joe i położyłem przed nią węża (upewniając się czy jeszcze nie wstała, na szczęście tam była), wyczarowałem ciemny bukiet kwiatów, wyglądały jak cieniste lilie...po czym schowałem się za krzakami. Czekając aż wyjdzie, nie minęło kilka minut a zapach przywiódł samicę przed jaskinię. Robiło się pochmurno, słońca nie widać przez kilka dni...więc pomyślałem że dla odmiany dziś mogłoby by być słonecznie. Wysiliłem się odpędzając szare chmury od słońca...
- Wow... - usłyszałem szept Joeny.
Przypatrywałem się jej, mając w nadziej że nie poczuje mojego zapachu.
591 słów (musiałam, wciągnęłam się)
(Joe?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz