8 stycznia 2019

Od Arieny do Kangiego

Panowała niesamowita śnieżyca. Sama nie wiedziałam już nic. Szłam poprostu przed siebie z nadzieją, że na coś się natknę. Przypominała mi ona tą pamiętną nic, w której się zgubiłem. Czułam ogromny chłód. Moje słabe ciałko nie dawało już rady. Wszystko mówiło "dość". Ja jednak starałam się dotrzeć gdziekolwiek. Chciałam znaleźć schronienie. Osobiście nie kojarzyłam terenów, na których obecnie się znajdywałam. Może dlatego, że wszystko zakrywał śnieg?. Miałam nadzieję, że dotrę chociaż do jakieś jaskini. Na szczęście udało mi się schować w niewielkiej norze. Nie była ona duża, ale musiała mi wystarczyć. Położyłam się na ziemi i spoglądałam na zamiecie panującą na zewnątrz. Położyłam pyszczek między łapki i zasnęłam. Zmęczenie było naprawdę silne. Dodatkowo nie miałam co jeść, ani pić. Bałam się, że może być to już mój koniec. Obudziłam się następnego dnia. Śnieżyca ustała, a ja cieszyłam się z tego faktu. Postanowiłam wyjść na zewnątrz. Wszędzie było pełni śniegu. Gdy tylko położyłam łapy na śniegu, zimno opanowało całe moje wiotkie ciałko. Wyszłam z nory i ruszyłam dalej. Nie umiałam polować, więc nie było mowy o polowaniu. Dlaczego mama nas nie chciała? To pytanie męczy mnie od zawsze. Mogliśmy być szczęśliwą rodziną, ale ona nas nie chciała. W pewnym momencie moje łapki jasno dały mi znać, że to już koniec. Opadłam bezsilnie na śnieg. Czułam zimno, które z czasem zanikało.

Kangi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz