Chłodne powietrze wypełniało moje płuca, a żołądek - nic. Pora coś zjeść. Mam ochotę na sarninę. Ruszyłem w stronę zamarzniętego już jeziora, tak mi bynajmniej podpowiadał instynkt. No cóż, czasami dobrze jest być wilkiem, chociażby to. Wraz z kolejnymi krokami coraz mocniej czułem zapach sarny. Po kilku minutach byłem na miejscu. Instynkt mnie nie zwodził - przy jeziorze zauważyłem dość sporą grupkę jeleniowatych które zdzierały korę z drzewa by potem ją skonsumować. Muszę uważać. Nie chcę zaliczyć kolejnego kopniaka (hehe, nie żebym kiedyś go dostał). Tego jednak nie chcę. Zacząłem skradać się do stada. Dość pokaźne jak na tę porę roku. Po chwili cichego obserwowania przyszłego posiłku zauważyłem ją - ranną sarnę. Cóż, ranna była dość poważnie, może któryś z członków już próbował ją dopaść.
Prędzej czy później i tak zginie. Nic się nie stanie, jeśli stanie się ona moim posiłkiem.
Jednak jest jeszcze coś czego się boję - nie powodzenie.
Sarna- a raczej Caprea oczywiście jakimś magicznym sposobem może zostać "obroniona" lub po prostu ucieknie. Lub przewidzi mój ruch...
W sumie mógłbym wtedy poprosić watahę o pomoc, ale niestety ja nigdy nie proszę nikogo o przysługę, przynajmniej w polowaniu. Skoczyłem na nią i zacząłem dusić. Dlaczego ja się w ogóle bałem o nie powodzenie? Wszystko poszło zgodnie z planem. Tak mi się tylko zdawało. Gdy Caprea była już martwa poczułem ostry zapach innego wilka, a raczej wadery. Kłopoty? Poczułem zapach bryzy morskiej...
229 słów
(Amerdill?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz