Z opowieści Kangi'ego zdawało mi się zrozumieć że Guree czasami ma dosyć wilczka. W końcu to nie samica, samce mają inną odporność na harce młodych. A ja jako że kocham szczeniaczki, mogłabym ich mieć nieskończenie wiele. Pomyślałam sobie że może dałabym dom temu niesfornemu wilczkowi? Nauczyłabym go innych rzeczy, oczywiście nauczanie i tak zostawiłabym Guree. Chyba że to jakoś inaczej wygląda, po prostu coś mnie tknęło w tej małej kulce. Spędziłam już z nim trochę czasu i dowiedziałam się prawie wszystkiego, tylko dlatego że jestem dobrym słuchaczem. Myślę że by mnie polubił a ja sprawdziłabym się w roli matki, niestety nie prawdziwej ale to jednak coś. Kan byłby moim przybranym synkiem, po prostu bym go adoptowała...Ta myśl chodziła mi po głowie niemal w kółko i w kółko. Aż wreszcie musiałam to z siebie wydusić, pewnie Red zdążył zauważyć że przy szczeniakach zachowuje się inaczej a przy dorosłych inaczej. Bardziej może przy szczeniaku, bo znam aktualnie jednego...tego oto słodziaka. Zawsze miałam sentyment do tych małych wulkanów energii...w dodatku potrafiłam się nimi zajmować.... Gdy podrzuciłam propozycję Kangi'emu to chyba myślał że sobie z niego żartuję, bo na chwilę zaniemówił. Po czym wybuchł nieposkromioną radością...zgadzając się. Zaczęliśmy szukać jego opiekuna, poszło nam to ekspresowo....
- Cześć Guree!- krzyknął wilczek do białego basiora.- Przyprowadziłem moją nową mamę!
Trening ustał, czułam na sobie wzrok paru wilków...a po chwili Guree stał obok Nas.
- Jezus Maria, jesteś pewna że tego chcesz? - spojrzał na mnie jak na szaleńca.
Kiwnęłam głową na tak.
248 słów
(Kan?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz